Eleonora Szopińska Wejherowo W czasie II wojny światowej nasza
rodzina Dąbrowskich mieszkała w Kamienicy Królewskiej na Kaszubach. Moja matka
Helena Dąbrowska była nauczycielką. Ukończyła przed wojną Seminarium
Nauczycielskie w Wejherowie. Znała biegle w mowie i piśmie język niemiecki. Natomiast
mój ojciec Jan Dąbrowski był przed wojną kupcem w branży drzewnej. Dostarczał
mi.in. drzewo do Wolnego Miasta Gdańska. Zajmował się też amatorsko myślistwem. Przed wojną oboje rodzice należeli do
Polskiego Związku Zachodniego. Po wybuchu wojny w obawie przed prześladowaniami
wyjechaliśmy z Pomorza całą rodziną do Inowrocłwia, skąd powróciliśmy do
Kamienicy Królewskiej przed Bożym Narodzeniem 1939 r. W Kamienicy Królewskiej byliśmy najbliższymi
sąsiadami licznej rodziny Jana Kwidzyńskiego, mieszkaliśmy razem na
wybudowaniu. Pamiętnego dnia z 9 na 10 stycznia 1944 r. Gestapowcy z Gdyni na
czele z Janem Kaszubowskimi i Aleksandrem Arendtem otoczyli zabudowania gospodarstwa Jana
Kwidzyńskiego. Celem ich było, jak się później dowiedzieliśmy, ujęcie “Jura” i
“Piotra Morskiego”- dowódców „Gryfa”, których nie było w tym czasie w
zabudowaniach Kwidzyńskiego. Dopiero po wojnie dowiedzieliśmy się, że prawdziwe
nazwisko „Jura” to Józef Dambek, a “Piotr Morski” to por. Augustyn Westphal. Z J. Kaszubowskim i A. Arendtem był
również ich przełożony – szef Gestapo gdyńskiego, funkcjonariusz
Grenzkommisariatu w Gdyni, sekretarz kryminalny SS Herbert Teuffel (zw. Mantenfel).
Kaszubowski i Arendt dziwnie się w obecności ich zwierzchnika zachowywali – udawali, że
są Niemcami z krwi i kości i nie znają języka polskiego. Dlatego zaraz na
początku akcji kazali Czesławowi Kwidzyńskiemu iść po moją matkę Helenę
Dąbrowską, aby przybyła natychmiast jako tłumaczka języka niemieckiego. Ja byłam również świadkiem naocznym, jak
przybył do naszego domu Czesław Kwidzyński z wiadomością, że całe gospodarstwo
jest otoczone przez Niemców, którymi przewodzą Jan Kaszubowski i Aleksander
Arendt. Mama moja udając się na wezwanie Gestapo
do zabudowań Kwidzyńskich, nakazała nam natychmiast powiadomić miejscowych
„Gryfowców”, że u Kwidzyńskich jest kocioł. Pełniąc rolę tłumacza widziała jak
gestapowcy bili J. Kwidzyńskiego i starali się wymusić na nim, pytając wiele
razy, gdzie jest Jur i Piotr Morski i gdzie znajduje się ich bunkier. W czasie akcji u Kwidzyńskich mama
rozpoznała zaraz A. Arendta, którego znała z widzenia, ponieważ uczęszczał tu w
Wejherowie do szkoły. W akcji przeciwko dowódcy „Gryfa”
Kaszubowski i Arendt nie przyznawali się, że znają język polski jeszcze z
jednego względu - ci gestapowcy mieli po wojnie pozostać w Polsce, i po
przegranej Niemiec z ramienia drugiego okupanta – Rosji sowieckiej – którego równocześnie
byli agentami, kontynuować likwidację polskich patriotów, m.in. żołnierzy
„Gryfa”. Po wojnie mieli objąć z nadania Moskwy ważne stanowiska w zniewolonej
Polsce. Tak się też stało. Wiadomo nam było, że mało kto z gestapowców
na tym terenie znał język polski czy kaszubski. Istniało prawdopodobieństwo, że
gdyby J. Kaszubowski i A. Arendt używali języka polskiego przed tak liczną
rodziną Kwidzyńskich i osóbach postronnych, mogliby być po wojnie łatwo
rozpoznani i namierzeni. Pragnę w tym
miejscu wyjaśnić, że Kaszubowski i Arendt wiedzieli, gdzie mieszkała nasza
rodzina Dąbrowskich, ponieważ przez całą wojnę rozpracowywali żołnierzy
„Gryfa”. Na początku kwietnia 1941 r. został aresztowany przez Tajną Policję SS
z Gdyni mój ojciec Jan Dąbrowski. Aresztowania tego, dokonali w Sierakowicach równolegle z
aresztowaniem Antoniego Naczka, ubrani w czarne mundury gestapowcy gdyńscy: Jan
Kaszubowski i Aleksander Arendt. (Opis powyższego wydarzenia znajduje się w
zasobach IPN w Gdańsku. Potwierdziłam je pod przysięgą w czasie przesłuchania w
obecności prokuratora. Patrz: Oświadczenie z 31. 01.2001.) Po aresztowaniu w
Sierakowicach mój ojciec i Antoni Naczk wywiezieni byli do Stutthofu i tam osadzeni. W dniu 16 lipca
1941 r. ojciec mój Jan Dąbrowski oraz Antoni Naczk z Tuchlina, Józef Głodowski
z Gowidlina i Franciszek Paszki z Kartuz
przewiezieni zostali przez Gestapo do Sianowa, gdzie co roku odbywa się odpust
M B Szkaplerznej – Królowej Kaszub. Tam postawiono szubienicę, w miejscu, gdzie
bije źródełko, i wszystkich czterech żołnierzy TOW „Gryf Kaszubski” powieszono.
Zmuszono ludność kaszubską zgromadzoną u swojej Matki - Królowej Kaszub do
oglądania tej egzekucji. Celem egzekucji było m.in. zastraszenie mieszkańców
Kaszub. Egzekucją kierowali gestapowcy ubrani w czarne mundury – byli to Jan
Kaszubowski i Aleksander Arendt. W czasie kiedy Gestapowcy na czele z J.
Kaszubowskim i A. Atrendtem otoczyli gospodarstwo Jana Kwidzyńskiego dowódców
“Gryfa”, nie było w Kamienicy Szlacheckiej. Zawiedzeni tym faktem gestapowcy z
wyjątkową brutalnością traktowli rodzinę Kwidzyńskich. Bito ich, a w
szczególności torturowano Jana Kwidzyńskiego. Bito go do nieprzytomności, a
następnie polewano wodą i kiedy odzyskiwał przytomność dalej się nad nim
znęcano. Ponieważ tej akcji przyglądał się funkcjonariusz Grenzkommisariatu w
Gdyni sekretarz kryminalny SS Herbert Teuffel, Kaszubowski i Arendt wykazywali
się w obecności przełożonego wyjątkową brutalnością, aby nie byli posądzani o
łagodność w stosunku do Polaków – żołnierzy Gryfa”, i jak wcześniej
nadmieniłam, udawali m.in., że nie znają
języka polskiego. W czasie, kiedy przybyli gestapowcy, w
bunkrze było dwóch żołnierzy “Gryfa” - bracia Albin Michałka ps. “Zegar” oraz
Bernard Michałka ps. “Batory”, którym przyszło bronić się w bunkrze do
ostatniego naboju. W czasie tej akcji oprawcy zamordowali Jana Kwidzyńskiego i
Bernarda Michałka, a następnie bunkier - “Gniazdo Gryfitów” wysadzili w
powietrze, grzebiąc ciała tam zamordowanych. Moje Oświadczenie z dn. 30.01.2001 r.
przekazałam do IPN, jak również podałam do publicznej wiadomości. Opublikowali
je m.in. Agnieszka Tempska po mężu Pryczkowska w książce, którą napisała
wspólnie z mężem Alfonsem Przyczkowskim – członkiem Rady Naczelnej “Gryfa”.
Tytuł książki - “Tajna Organizacja Wojskowa Gryf Kaszubski – Pomorski
1939-2001. Geneza. Obsada personalna w kierownictwie. Prześladowania powojenne”.
Wydawca: Zespół ds. Upamiętniania TOW “Gryf Pomorski”. Gdynia 2001. Agnieszka Pryczkowska to legendarna
łączniczka Sztabu por. Dambka i por. Augustyna Westphala, który to sztab w
latach 1942-1944 mieścił się w rodzinnym gospodarstwie Tempskich w
Borzystowskiej Hucie. Pryczkowscy w swojej książce podają w
oświadczeniu z 25 października 2001 roku, że 14 stycznia 1944 r. ekspedycja
Gestapo z Janem Kaszubowskim, Ludwikiem Miotk, Janem Biangą i innymi wyruszyła z Gdańska
samochodami w pościgu za przywódcami “Gryfa” porucznikami Dambkiem i Westphalem
w celu ich zlikwidowania. Mieli oni zostać ujęci w naszym gospodarstwie nad
Jeziorem Raduńskim. Pragnę tu porównać te dwa zamachy na
dowódców “Gryfa” J. Dambka i A. Westphala w dniu z 9 na 10 stycznia 1944 w Kamienicy Królewskiej, którego byłam
świadkiem, oraz w dniu 14 stycznia 1944 r. w Borzystowskiej Hucie. Odbyły się one w odstępie czterech dni. Obu
dokonała V kolumna – Polskojęzyczna Grupa Gestapo J. Kaszubowskiego, A.
Arendta, Jana Biangi i Ludwika Mitka. Wszyscy oni po 1945 r. znaleźli się UB.
Gestapowcy ci w PRL zrobili wielką karierę, np. Jan Kaszubowski od maja 1947 r.
pracował w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, Aleksander Arendt został
szefem UB gdańskiego i jednocześnie starostą powiatu
Gdańskiego, a potem starostą Kościerzyny. Były to fakty powszechnie nam wtedy
znane. Później, po 1956 r. z ramienia UB zakładał Zrzeszenie
Kaszubsko-Pomorskie i został jego pierwszym prezesem. W czasie kiedy rozpoczęto przyznawanie
uprawnień kombatanckich żołnierzom “Gryfa” mama poczyniła również starania w
tym kierunku. Uprawnienia takie należały się mamie z dwóch tytułów – tajnego
nauczania oraz z faktu, że była wraz z mężem aktywnym żołnierzem “Gryfa”.
Niestety mama jako wdowa po Janie Dąbrowskim zamordowanym w Sianowie przez
gestapowca A. Arendta takich uprawnień nie otrzymała. Występując w roli
tłumaczki była też świadkiem pacyfikacji bunkra i mordu dokonanego przez m.in.
A. Arendta na Janie Kwidzyńskim i Bernardzie Michałko ps. “Batory” A to właśnie Arendt będąc w ZBOWiD decydował o przyznawaniu uprawnień
kombatanckich. Powiedział on do mamy: “uprawnienia kombatanckie pani się nie
należą”. Jako świadek tamtych wydarzeń, stwierdzam
z oburzeniem, że jeszcze dzisiaj są w
Polsce skompromitowani historycy, którzy głoszą, że Aleksander Arendt był w TOW
“Gryf Pomorski” i w AK oraz, że był więźniem KL Stutthof. Eleonora
Szopińska |